czwartek, 9 lipca 2015

Grupowe chorowanie.

Dawno mnie tutaj nie było... Ale postanawiam poprawę! Mam silną potrzebę wygadania się na temat macierzyństwa, obiecuję też więcej przepisów, pomysłów itp itd. ;)

A dziś - temat dnia, a raczej ostatnich dni. Grupowe chorowanie. 


Czasem bywa tak, że w tym samym czasie zachoruje mama, tata i dziecko. Tak też jest i u nas. Dopadł nas jakiś paskudny wirus, który powoduje różne rzeczy: w przypadku mojego męża wysoką gorączkę i grypowe samopoczucie, w przypadku córki kaszel i brak apetytu (wizyta u lekarza była, leki są zażywane, czekamy na poprawę...), a w przypadku mnie - zawroty głowy, nudności i ból gardła. Kolorowo. Chorujemy razem. Mąż na zwolnieniu, córka nie chodzi do przedszkola, a ja - jak to ja - i tak pracuję raczej w weekendy (notabene, pracuję w sobotę, mam nadzieję, że do tego dnia choć trochę dojdę do siebie...). Siedzimy sobie w trójeczkę w łóżku przez pół dnia i usiłujemy wyzdrowieć. Dziś, wydawałoby się, że było lepiej. Oliwce nieco sprawniej szło jedzenie, skusiła się nawet na pół kotleta mielonego w porze obiadowej, ja czułam się przyzwoicie przez pół dnia i mąż też. Pojechaliśmy nawet na drobne zakupki, bo w lodówce pustki, nie ma tego, co moje dziecko lubi jeść, więc trzeba uzupełnić zapasy. Dopadło nas dopiero wieczorem. Choć córkę w sumie nie - oprócz tego, że strzela straszne fochy i robi awantury w ostatnim czasie, nic się u niej nie działo. Ale ja! Ja myślałam, że nie wejdę po schodach na górę. Było mi strasznie zimno, zataczałam się, a mój wzrok był skupiony, niczym po litrze wódki - tak samo czas reagowania. Co się do cholery dzieje?! 


A pomocy znikąd. Tyle rzeczy jest do zrobienia - śniadanko, obiadek, kolacja, po drodze przekąski i picie. Wszystko trzeba podać prosto do dzioba, bo szanowna królewna nie ma ochoty się wysilać. ;) Do tego codzienna, wieczorna kąpiel, ubieranie dziobaka, pomoc w toalecie, wspólna zabawa, ewentualnie wspólne oglądanie bajek (tak, jestem złą matką, moja córka uwielbia oglądać Peppę - i co z tego?!). Lekarstwa są be, zachęceniw do wypicia syropków to ostra przeprawa, ale w końcu się udaje - mimo że są smaczne i słodkie, ale co ja tam wiem, są BE i koniec, wszakże córka to największy smakosz... ;) 


Hubby, jak to hubby. Jest facetem. A faceci lubią się nad sobą użalać. Wczoraj padło stwierdzenie, że jestem jego bohaterką, bo daję ze wszystkim radę, mimo fatalnego samopoczucia. Dziś nie chciało mu się mi pomóc, gdy o to prosiłam. No cóż. Nie muszę dodawać, że mój gniew był w tym momencie wysoko, wysoko, dosięgał chmur? ;) Ale już mi przeszło - wszakże mój mąż to MÓJ MĄŻ, z mojego wyboru, a to oznacza, że muszę go bardzo kochać. Wybaczam. ;)

A Wy musicie mi wybaczyć użycie gotowych gifów i obrazków. Nie mam siły na kreowanie zdjęć, które by pasowały do tematu. Nie mam siły na nic. Piję hektolitry wody, prawie nic nie jem - z tej okazji zaraz wciągnę krówkę, może to mnie trochę rozweseli. ;) W sobotę czeka mnie ciężka praca, zatem życzcie nam zdrowia. <3 Bo to chyba najbardziej pożądane w tym momencie. ;)

Do następnego! Postaram się wrócić jak najszybciej. :)