Znowu mnie wzięło na przemyślenia. Nie mogę już patrzeć na blogi, na których objeżdża się od góry do dołu te matki, które karmią lub karmiły swoje dziecko/dzieci mlekiem modyfikowanym.
O co dokładnie chodzi?
Ano, o to, że na wielu blogach sypią się oszczerstwa w kierunku matek, które nie karmią piersią. Jak tak w ogóle można? Już kiedyś poruszałam temat skakania sobie do gardeł na Black Smokey, ale w dalszym ciągu nie widzę zmian. Dalej dzieje się to samo. W dalszym ciągu jest objazd za to, że ktoś nie karmi piersią.
A przyszło Wam (tym osądzającym i ubliżającym) do głowy, że ktoś ma powody ku temu, aby tą piersią nie karmić? Np NIE MOŻE karmić z powodów zdrowotnych? Albo z powodów naturalnych? Albo z powodu zbyt wielu obowiązków (no bo są matki, które wracają do pracy krótko po porodzie). Bardzo mnie dotykają jakiekolwiek oszczerstwa w tym kierunku.
Jak było u mnie?
Od samego początku moja córka nie miała poprawnego ruchu ssania. Nie pobudzała tym samym laktacji, bo co chwilkę odczepiała się od piersi. Próbowałam wszystkimi sposobami poprawić naszą sytuację, ale kończyło się na moim i małej płaczu. To był koszmar. Nie wspominając o tym, jaki ból czułam podczas karmienia - ale wszystko było do przezwyciężenia, gdyby tylko dało się pobudzić laktację! Ale nie, ona samoistnie zwalniała, mała najadała się jeszcze mniej i mimo tego, że non stop wisiała na piersi, podczas pierwszego ważenia (przy okazji wizyty położnej środowiskowej) wyszło na to, że ma niedowagę - czułam się okropnie, jakbym głodziła moje dziecko, a przecież nie o to chodziło. Do gry wszedł laktator, a nawet trzy, różne. Poprawy nie było. Musiałam zastosować karmienie mieszane i na kontroli okazało się, że waga nareszcie idzie w górę. Dalej walczyłam o KP, jak lwica, starałam się całą sobą i wszystkimi sposobami. Dostałam instrukcję z poradni laktacyjnej i stosowałam się do wszystkich kroków. Próbowałam metody 7-5-3, spędzałam nad tym całe godziny w nocy z laktatorem w dłoni, gdy mała spała. W międzyczasie przeszłam kilka zapaleń kanalików, które się zatykały, a ja obkładałam się zimną kapustą i czekałam, aż przejdzie. Przechodziło szybko, ja wracałam do pracy nad laktacją, ale w dalszym ciągu nie było poprawy. Przystawiałam małą często, kiedy tylko była okazja, ale ona w dalszym ciągu nie potrafiła poprawnie przyssać się do piersi - jednak podczas kontroli u pediatry nie było widać żadnych wad zgryzu, ani szczęki, mała miała się dobrze, tylko po prostu nie umiała jeść z cyca.
I wreszcie, gdy zauważyłam światełko w tunelu, sprawa legła całkiem w gruzach. Byłam tak osłabiona tym wszystkim, a w dodatku wciąż miałam anemię, której nabawiłam się w ciąży, że moja odporność wysiadła i załapałam gronkowca skórnego na twarzy, który objawił się wielkim, okropnym liszajem. Liszaj powiększał się z dnia na dzień, mnożył się (najpierw jeden, ostatecznie trzy), a więc udałam się do lekarza po jakieś dobre lekarstwo na tę przypadłość. Nie chciałam zarazić małej, bardzo się tego bałam, no i dodatkowo bałam się też, że jak tego nie powtrzymam, to się rozprzestrzeni jeszcze bardziej i zostawi po sobie trwałe, czerwone blizny. Dostałam mocną maść sterydową, przy której karmienie piersią było całkowicie zabronione. Został laktator i miałam nadzieję, że jakoś przetrwam te kilka dni. Maść jednak nie działała tak szybko i skutecznie, jak się tego spodziewałam i musiałam się leczyć prawie 2 tygodnie... Przez ten czas - tylko laktator, a laktator nie jest skuteczny. Laktacja umarła, a moja córka nawet nie zauważyła, że przestałam ją przystawiać do piersi, niemal natychmiast o tym zapomniała. Płakałam, wyrzucałam sobie, że to wszystko to moja wina, że nie starałam się wystarczająco (choć, uwierzcie, robiłam wszystko, co mogłam) i niektóre osoby z mojego otoczenia utwierdzały mnie w tym przekonaniu, a to nie pomagało. Nareszcie mój mąż powiedział, że dosyć tego, starczy depresji na ten temat i że zrobiłam, co mogłam, aby karmić piersią - a mleko modyfikowane to żadna trucizna. Stopniowo przestałam się dołować, tak po prostu musiało być. Mimo mojej walki nie udało się, moja córka ssała pierś przez 6 tygodni, ale cieszę się, że udało mi się ją karmić chociaż przez tyle czasu.
W tym momencie muszę zaznaczyć, że mój mąż był dla mnie w tamtym okresie ogromnym wsparciem, ramieniem do wypłakania się i zawsze słyszałam od niego dobre słowo na temat mojego źle idącego karmienia. Pocieszał mnie i wspierał, na każdym kroku. Mówił, że jak nie dam rady, to nic - będzie mleko modyfikowane, a to przecież żadna tragedia. Nigdy mu tego nie zapomnę, bo jego wsparcie było dla mnie czymś ogromnym, potrzebnym i nie wiem, jak dałabym sobie radę z tym wszystkim, gdyby nie on.
Teraz moje dziecko ma prawie 2 lata. Praktycznie nie choruje, jest wyjątkowo zdrowym, żywym dzieckiem, które fantastycznie mówi (ci, którzy nas znają i słyszeli moje dziecię w akcji, to wiedzą, że nie rzucam słów na wiatr - zresztą, kiedyś wstawię Wam jakiś film). Oliwka ma świetną pamięć, potrafi się na czymś skoncentrować, jeśli tylko chce, a dodatkowo jest niesamowitą artystką, która śpiewa, tańczy i gra. Bardzo dużo rozumie, naprawdę, komunikacja między nami jest na naprawdę wysokim poziomie.
Dlatego szlag mnie trafia, jak widzę oszczerstwa dla matek, które nie karmią piersią. Nie karmią, bo nie mogą - tak jest najczęściej. Ale nawet jeśli nie karmią, bo nie chcą, to jest to tylko i wyłącznie ICH wybór. Nikomu nic do tego, bo to jest osobista sprawa i nikt nie ma prawa wytykać palcami mam, które nie karmią piersią. Jak czytam, że mleko modyfikowane to: szajs, pasza, gówno, zapychacz, brak wartości, trucie dziecka, obrzydlistwo, biała śmierć, z kolei matki, które nie kp, to: idiotki, egoistki, nienormale osoby, kobiety niemyślące, a ich dzieci będą się gorzej rozwijały, będą ciągle chorowały i ogólnie całkowita masakra, to... SZLAG MNIE TRAFIA! Jak można pisać takie rzeczy, no jak?! JAK, się pytam?!
Zgadzam się w 100%, że karmienie piersią jest NAJLEPSZE, ale czasem się po prostu NIE DA. Matka ma także prawo wyboru i jeśli nie chce, to może nie karmić. I TYLE. I nikt nie ma prawa nikogo wyzywać, a takie określenia , jak powyższe, świadczą tylko o poziomie matki, która je wypisuje.
Ufff, koniec wywodu, koniec bulwersu. Wszystkim matkom, które objeżdżają mamy karmiące mlekiem modyfikowanym i które piszą, że ich dzieci są gorsze z tego powodu, radzę się ZASTANOWIĆ poważnie nad sobą i swoimi rozterkami. Starczy. Amen.